niedziela, 30 października 2011

"Andrzej Zachariasz: Pod skrzydłami Kościoła- lewica.pl

2011-04-26



Prof. Andrzej Zachariasz, dyrektor Międzywydziałowego Instytutu Filozofii Uniwersytetu Rzeszowskiego, twórca systemu filozoficznego zwanego anatelizmem, redaktor naczelny "Pisma Filozofów Krajów Słowiańskich" - rozmawia Krzysztof Pilawski


Panie profesorze, czy Polska jest państwem religijnym?

Kościół katolicki odniósł liczne sukcesy na drodze do tzw. inkulturacji religii, czyli do podporządkowania państwa religii. Symbole religijne są wprowadzane do siedzib instytucji państwowych, organizuje się w nich obrzędy o charakterze religijnym (np. spotkania opłatkowe). Prezydent, parlamentarzyści, członkowie rządu, urzędnicy i funkcjonariusze państwowi mają opiekunów duchowych - kapelanów i duszpasterzy środowiskowych. Uroczystości państwowe odbywają się z udziałem duchowieństwa. Niewielu jest duchownych, którzy nie mają dostępu do publicznych pieniędzy. Gdy opowiadam o tym kolegom z Zachodu, słuchają z niedowierzaniem. Nie mieści im się w głowie, że takie rzeczy są możliwe. Nie można jednak powiedzieć, że mamy już państwo religijne przypominające państwa islamskie. Mamy państwo działające w dużej mierze pod opiekuńczymi skrzydłami Kościoła.

Dlaczego to stało się możliwe?

Państwo okazało się zbyt słabe, by się oprzeć Kościołowi i jego ambicjom. Osób, które doszły do władzy w 1989 r., nie łączyła wspólna idea. Kościół miał ideę i liczne atuty, w tym papieża Jana Pawła II, uznanego powszechnie za największego Polaka w dziejach. Czuł się powołany do urządzenia państwa.

Poddanie bez walki


On czuł się powołany jeszcze przed przełomem ustrojowym. Władza w latach 80. nie mogła liczyć na niezbędne do rządzenia poparcie społeczne, a opozycja - rozbita po wprowadzeniu stanu wojennego - nie była w stanie odbudować potęgi z karnawału "Solidarności". Kościół żywił się tą słabością - zbudował, za zgodą władz, rekordową liczbę obiektów sakralnych, które udostępniał także opozycji.

Kościół był najlepiej przygotowany organizacyjnie, kadrowo i ideowo do zmiany ustroju. W żadnym innym państwie socjalistycznym Kościół nie utrzymał tak silnych wpływów jak w Polsce. Umocniły się one gwałtownie w latach 80., a uchwalona na kilka tygodni przed wyborami 4 czerwca 1989 r. przez Sejm PRL ustawa o stosunku państwa do Kościoła katolickiego dawała Kościołowi niesłychanie silny status formalny. Powoływała komisję wspólną rządu i Episkopatu, Komisję Majątkową, zobowiązywała państwo do finansowania uczelni katolickich i opłacania duchownym składek na ubezpieczenie społeczne, zezwalała na zakładanie przez Kościół mediów elektronicznych, przyznawała mu ulgi podatkowe i celne. Ta ustawa sytuowała Kościół w nowej rzeczywistości, pomogła mu w odniesieniu zwycięstwa w walce o ideę. Zresztą nie miał on żadnego konkurenta. Marksizm został rozbity, wyrzekli się go sami marksiści. Żadnej innej idei nie było.

A idea liberalno-demokratyczna, która święciła triumfy w latach 90.?

Owszem, w 1989 r. liberałowie objęli władzę, zdołali przeprowadzić reformy gospodarcze, które - warto zauważyć - nie uderzyły w przywileje finansowe ani majątek Kościoła. Walkę o ideę liberałowie przegrali, a w zasadzie nawet jej nie podjęli. W 1990 r. rząd Tadeusza Mazowieckiego zrealizował postulat Kościoła, wyrażony na posiedzeniu komisji wspólnej, i przywrócił religię do szkół. W 1993 r., gdy premierem była należąca do liberalnej Unii Demokratycznej Hanna Suchocka - od 2001 r. ambasador RP przy Stolicy Apostolskiej - przyjęto ustawę zakazującą przerywania ciąży. Także w 1993 r. w imieniu rządu Suchockiej ówczesny minister spraw zagranicznych Krzysztof Skubiszewski - pochowany w Panteonie Wielkich Polaków Świątyni Opatrzności Bożej - podpisał konkordat. Adam Michnik i "Gazeta Wyborcza" zbytnio uwierzyli, że uda się ułożyć z Kościołem, że w nowej rzeczywistości wywodzący się z opozycji ateiści zdołają dogadać się z hierarchami. Po przemianie ustrojowej ta dawna opozycja nie była Kościołowi do niczego potrzebna.

Aktem ideowej kapitulacji państwa był konkordat.

Zawierając konkordat, państwo nie tylko nie zadbało o swoją autonomię wobec Kościoła, ale wyraziło zgodę na jego dominację. Polska jest chyba najbardziej zdominowanym przez Kościół państwem w Europie. Myślę, że nawet w czasach Polski szlacheckiej nie było tak silnych związków między państwem a Kościołem, nie mówiąc o Polsce pod rządami Józefa Piłsudskiego, w kwestii którego - w przeciwieństwie do Lecha Kaczyńskiego - były problemy z uzyskaniem zgody władz kościelnych na pochówek na Wawelu. Mimo konstytucyjnego zapisu o rozdzielności państwa i Kościoła praktyka wygląda zupełnie inaczej.

Mamy kaplice w Pałacu Prezydenckim i w parlamencie, krzyże w urzędach.

Urząd państwowy powinien podkreślać neutralność światopoglądową brakiem jakichkolwiek symboli religijnych. Także dlatego, by nie stwarzać wrażenia, że może lepiej traktować wierzącego niż niewierzącego.

Na placu Piłsudskiego, w miejscu obchodów najważniejszych świąt państwowych z udziałem prezydenta, dwa lata temu ustawiono dziewięciometrowy krzyż, ufundowany przez władze stolicy. Jeśli rzeczywiście chodziło o upamiętnienie Jana Pawła II, można było postawić jego pomnik. A tak mamy kolejny symbol religijny w przestrzeni publicznej.

Są pewne wydarzenia w życiu narodu warte upamiętnienia. Do nich zaliczam mszę na dawnym placu Zwycięstwa, dziś Piłsudskiego, w czerwcu 1979 r. Jednak pomnik pewnie byłby bardziej związany z tym wydarzeniem niż krzyż. Kto za kilkadziesiąt lat będzie kojarzył krzyż na placu Piłsudskiego z papieżem Polakiem?

1 maja Jana Pawła II


W miejscowości, obok której mieszkam, po śmierci papieża zmieniono nazwę głównej ulicy z 1 Maja na Jana Pawła II. We Wrocławiu plac 1 Maja stał się placem Jana Pawła II. Obecnie już chyba żadna ulica, plac, park ani osiedle 1 Maja nie muszą się niczego obawiać...

Skoro Jan Paweł II zostanie beatyfikowany 1 maja, to i ten dzień musi być uświęcony.

W Polsce mamy święto kościelne związane z Karolem Wojtyłą - Dzień Papieski - przypadające w niedzielę poprzedzającą rocznicę wyboru na papieża, a także święto państwowe - Dzień Papieża Jana Pawła II 16 października. Jednak beatyfikacja odbędzie się 1 maja.

Myślę, że to nie przypadek. Inicjatywa zapewne należała do kogoś znającego polskie realia. Chciano zagospodarować święto będące dniem wolnym od pracy, które od lat leży odłogiem - nie jest obchodzone przez władze państwowe. Przy okazji uzyska ono inny sens. To nie jest pierwszy krok w tym kierunku podejmowany przez Watykan. W 1956 r. Pius XII ustanowił 1 maja dniem św. Józefa robotnika. Karol Wojtyła także był robotnikiem - w czasie okupacji pracował w kamieniołomach.

Uświęcenie Karola Wojtyły doda argumentów Kościołowi, który przekonuje, że mitem założycielskim Polski po 1989 r. był wybór Polaka na papieża. Dzięki niemu powstała "Solidarność" i pokonano komunizm.

Za mojego życia historię przepisywano już kilka razy, więc zbytnio się tym nie przejmuję. Wszystko zależy od tego, jaka ta Polska będzie w przyszłości. Jeśli ludzie uznają, że to kraj, w którym żyje się dobrze, w którym czują się wolni i bezpieczni, podobny mit założycielski im pewnie nie przeszkodzi. Jeśli odrzucą Polskę, bo będzie im w niej źle, to żaden mit nie pomoże. Większość z tych, którzy próbowali zmienić ustrój przed 1989 r., nie wyobrażała sobie Polski takiej jak dziś - kilka milionów Polaków wyjechało za granicę, a mimo to w kraju nadal pracy nie wystarcza dla wszystkich. Boję się włączyć telewizor, bo patrząc na obrzucających się kalumniami polityków, przypominam sobie najgorsze okresy Polski. Jeśli taka Polska ma się dalej nazywać Polską katolicką, to źle wróżę Kościołowi.

Rozmawiamy w pałacu Małachowskich w Nałęczowie, który kojarzy się z polskim Oświeceniem, Komisją Edukacji Narodowej, przekształceniem szkolnictwa kościelnego w publiczne. Powrót religii do szkół w 1990 r. był pierwszym krokiem opanowywania ich przez Kościół. Czy religia nauczana w szkołach publicznych jest religią państwową?

Oczywiście, staje się oficjalną religią państwa. Szkoły publiczne, podobnie jak urzędy państwowe, powinny być neutralne światopoglądowo. Posłowie lewicy mówią o państwie świeckim. Ono jest niewłaściwe, bo świeckość oznacza także przyjęcie jakiegoś światopoglądu. Szkoła publiczna nie powinna być ani świecka, ani religijna, lecz neutralna.

Dzieci rodziców, którzy nie są katolikami, już od przedszkola znajdują się pod wpływem duchownych katolickich. Biskup kielecki, otwierając przed rokiem publiczne przedszkole, powiedział: "Wielka edukacja każdego człowieka rozpoczyna się od przedszkola". Kościół nie pozostaje wobec tej edukacji obojętny.

Ta sytuacja ma miejsce jedynie w Polsce. Wszystko ma swoje granice - także Kościół i religia powinny funkcjonować w pewnych ramach. Jeśli rodzice posyłają dzieci do placówek wyznaniowych, obecność w nich duchownych jest zrozumiała. Nie można odbierać religii ludziom, których życiu nadaje ona sens, ale nie można jej narzucać, wykorzystując instytucje publiczne.

Należałoby zatem wyprowadzić religię ze szkoły?

Miejsce religii jest w kościele. Szkoła to miejsce nauki. Chodziłem na religię do sali katechetycznej. Byłem znacznie bardziej religijny niż moi studenci, którzy mają za sobą lekcje religii od pierwszej klasy szkoły podstawowej do matury. W salach katechetycznych czuło się jakąś wspólnotę duchową. Teraz uczniowie myślą głównie o tym, jak się wymigać od lekcji religii.

W 1984 r. był skandal na całą Polskę, gdy uczniowie Zespołu Szkół Zawodowych we Włoszczowie usiłowali powiesić krzyże w klasach. Prezydent Lech Kaczyński przyznał uczestnikom tej akcji wysokie odznaczenia państwowe. Może w przyszłości państwo nagrodzi walczących o szkołę neutralną światopoglądowo?

Znam ówczesnego dyrektora szkoły, który zgodził się na zawieszenie krzyży. Kurator go usunął, bo postąpił wbrew prawu. W tej chwili trudno sobie wyobrazić akcję zdejmowania krzyży. Ale dostrzegam ciekawe zjawisko - w budynkach publicznych krzyże są coraz powszechniejsze, ale w domach prywatnych jest ich coraz mniej. Bywając w domach znajomych, coraz częściej zamiast krzyża widuję obrazy i rzeźby o tematyce świeckiej.

Religia w środku


Opanowaniu szkół publicznych przez Kościół służą nie tylko krzyże i lekcje religii, lecz także patroni religijni. Prym wiedzie Jan Paweł II, będący patronem kilkuset szkół publicznych. Taki patron zobowiązuje do równania do standardów katolickich, uroczystości religijnych, pielgrzymek na Jasną Górę, ślubowań papieskich, czczenia papieskich rocznic czy konkursów wiedzy o papieżu. Na stronie jednej z "papieskich" szkół znalazłem pytania konkursowe: "Co otrzymał Karol Wojtyła w dniu Pierwszej Komunii Świętej?", "Gdzie i w jakich okolicznościach senior Karol Wojtyła zabrał swojego syna Karola na pierwszą pielgrzymkę?". Takie szkoły nie sprzyjają wolnomyślicielstwu.

Nikt rozsądny nie będzie negował, że Karol Wojtyła to postać wybitna. Byłoby pięknie, gdyby młodzież ze szkół, którym patronuje, była przepojona duchem miłości i tolerancji, o co dopominał się papież. Moim zdaniem to nazewnictwo jest jedynie ornamentem, za którym niewiele się kryje. Nie przywiązywałbym wagi do tych wszystkich misteriów, choć na pewno nie sprzyjają one otwartości szkoły na różne światopoglądy i różne myślenie.

Ten codzienny wieloletni kontakt z myśleniem religijnym w szkole musi mieć wpływ na postawy ludzi.

Przez ponad 40 lat próbowano na siłę wbijać ludziom do głowy marksizm i nic z tego nie wyszło. Dziś próbuje się na siłę uczyć religii, umieszcza się lekcje w środku zajęć, by uczniowie nie uciekli. Metody, które stosuje Kościół, nie spełniają swojej funkcji, rodzą opór młodzieży. Efekty tej edukacji religijnej są mizerne. Mimo powszechnego nauczania religii w szkołach państwowych trudno byłoby dowodzić wzrostu świadomości czy choćby wiedzy religijnej, nie mówiąc już o samej religijności. Uczniowie czerpią znacznie więcej wiedzy z internetu niż z lekcji religii. To zadziwiające, że po wielu latach nauki religii nie są w stanie odpowiedzieć na najprostsze pytanie dotyczące Starego lub Nowego Testamentu. Lekcje religii w szkołach nie podniosły bardzo niskiego poziomu wiedzy religijnej polskich katolików.

To nie zmienia jednak faktu, że w kraju, który szczyci się pierwszym w Europie ministerstwem oświaty, szkoły w coraz większym stopniu przechodzą pod kontrolę Kościoła. Obecnie, według statystyk kościelnych, w Polsce jest przeszło pół tysiąca szkół katolickich. Budowane są nowe. Nasila się proces przekazywania przez samorządy już "ukąszonych" przez katolicyzm szkół publicznych stowarzyszeniom, korzystają na tym stowarzyszenia katolickie. Oświata wraca do średniowiecza. Czy dotyczy to także uczelni państwowych?

Kościół jest obecny na uczelniach państwowych, stara się nasycić edukację akademicką treściami religijnymi. Temu służy duszpasterstwo akademickie, bezpośrednia działalność dydaktyczna duchownych oraz ich ingerencja w procesy dydaktyczne. Do programów nauczania wprowadza się zajęcia z tzw. filozofii chrześcijańskiej oraz teologii.

Teologia wypiera filozofię?

Tak się dzieje - szczególnie na mniejszych uczelniach w regionach, gdzie władza biskupa jest silna. Władze tych uczelni nie mają siły, by się oprzeć naciskom na zatrudnianie księży jako wykładowców - nie tylko teologii, lecz także matematyki, historii, prawa, pedagogiki i innych dyscyplin. O rozwoju teologii świadczy powstawanie na kolejnych uczelniach wydziałów i katedr teologii. Kościół chce powstrzymać sekularyzację społeczeństwa, dlatego podejmuje starania, by maksymalnie zwiększyć wpływy nie tylko na instytucje polityczne państwa i oświatę publiczną, lecz także na kulturę, sztukę i naukę, w tym filozofię.

Jaki jest cel zastąpienia filozofii teologią?

Należałoby o to spytać przedstawiciela Kościoła. Zapewne chodzi o religijne wytłumaczenie świata i interpretację rozmaitych prądów filozoficznych z perspektywy religii: czy dany kierunek filozoficzny jest zgodny z religią, czy też sprzeczny z nią. To, rzecz jasna, ma niewiele wspólnego z nauką.

Kościół walczy o dusze?

Sądzę, że tak odległe kwestie mniej go interesują. Toczy się raczej walka o świadomość, a także zyskanie oddanych stronników wiernie służących Kościołowi.

Kościół, wdzierając się w kolejne sfery życia, bierze na siebie coraz więcej odpowiedzialności. Bije w oczy jego obojętność, a może bezradność wobec zła, niesprawiedliwości, postępującego upadku bliskich chrześcijaństwu wartości etycznych.

Rzeczywiście, skoro Kościół już tak się zaangażował, to w tej nowej Polsce powinna spaść przestępczość, ludzie powinni być dla siebie milsi i życzliwsi. Jednak niczego takiego nie obserwuję - zarówno na szczytach władzy, jak i wśród zwykłych ludzi. Zresztą Kościół też ma problemy wewnętrzne, nie dzieje się w nim najlepiej. Jego potęga może się okazać iluzoryczna. W średniowieczu Kościół był tak wszechmocny, że wydawało się, iż nic nie jest w stanie mu zagrozić. Katolicka twierdza, jaką do niedawna była Hiszpania, upadła. Teraz to przodujące liberalne państwo europejskie. Nie przytłacza mnie widok tysięcy kościołów w Polsce. Przez kilkadziesiąt lat Polską rządziła partia, która ogłosiła się przewodnią siłą narodu. Miała go doprowadzić do ziemskiego raju. Ta partia też miała mnóstwo siedzib. Gdy upadła, główną z nich przerobiono na giełdę. Polska jest małym kawałkiem Europy, należymy do kultury zachodniej. Polacy lubią naśladować Amerykanów, Anglików, Niemców, Francuzów. Nie zanosi się na nawrócenie Zachodu na katolicyzm. Dlatego uważam, że przewodnikom polskiego Kościoła potrzebna jest chwila refleksji, bo obrany przez nich kierunek dla instytucji, którą reprezentują, może się skończyć katastrofą.

Wywiad ukazał się w tygodniku "Przegląd"."


źródło powyższego tekstu; http://lewica.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz