2010-08-31
Stosunek do katastrofy lotniczej koło Smoleńska 10 kwietnia i do wyborów prezydenckich 4 lipca 2010 roku wyznacza polaryzację postaw społeczeństwa polskiego. Jest też swoistym papierkiem lakmusowym wskazującym nie tylko na jakość polskiej polityki i specyfikę polskiej religijności, skupiają się w nim bowiem jak w soczewce wszystkie choroby polskiego społeczeństwa. Mówiąc w pewnym skrócie wskazuje on na postępującą erozję zarówno polskiej polityki jak i na wynaturzenia obecności religii w przestrzeni publicznej oraz na pewne postawy całego społeczeństwa, którego reprezentantami są zarówno politycy jak i hierarchowie największej wspólnoty religijnej w Polsce – kościoła katolickiego. Nie jest przecież tak, że politycy wraz z reprezentantami wspomnianej wspólnoty religijnej stanowią obce ciało społeczeństwa polskiego, wręcz przeciwnie, są jego najbardziej reprezentatywną częścią. Poza tym nawet najbardziej ekstrawaganckie zachowania polityka czy księdza znajduje mniej czy bardziej jawne przyzwolenie reprezentowanych przez nie społeczności. Moją tezę postaram się krótko uzasadnić.
Najpierw jednak słowo wyjaśnienia. Łączenie tych dwu wydarzeń może się wydawać dziwne, a nawet nieprzyzwoite. Cóż bowiem może łączyć katastrofę lotniczą z przewidzianą demokratycznymi procedurami decyzję obywateli. Otóż w Polsce okazuje się, że nawet tak różne wydarzenia mają swój wspólny mianownik – stają się okazją do prezentacji nader egzotycznych opinii, a ściślej pretekstem do bezwzględnej walki ideologicznej. W tym wypadku jest jeszcze jeden znaczący łączniki obu tych wydarzeń – bliźniaczy brat prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jeden z głównych kandydatów do urzędu prezydenckiego, będący jednocześnie przywódcą ugrupowania partii pozostającej w opozycji Jarosław Kaczyński. Choć w czasie kampanii prezydenckiej zrezygnował z charakterystycznego dla siebie języka konfrontacji, insynuacji i agresji, to po przegranych wyborach sięgną do tej retoryki w sposób zwielokrotniony dodając argument smoleński – ogłosił siebie jedynym rzecznikiem ofiar katastrofy, która w jego mniemaniu nie była nieszczęśliwym wypadkiem lotniczym, tylko zaplanowanym zamachem na głowę państwa polskiego.
Swoistym zwieńczeniem ciągu wydarzeń sprowokowanych przez katastrofę lotniczą i przegrane przez Jarosława Kaczyńskiego wybory prezydenckie była nieudana próba przeniesienia ustawionego przez harcerzy przed pałacem prezydenckim krzyża do kościoła św. Anny w dniu 3 sierpnia. Ta groteskowa akcja znakomicie wpisuje się we dynamikę wspomnianych wyżej zachowań. Są one tym dziwniejsze, że wymknęły się spod kontroli zarówno kościoła jak i państwa. Jednym z głównym sprawców eskalacji nastrojów przed pałacem prezydenckim był właśnie Jarosław Kaczyński ze strony polityki i Tadeusz Rydzyk ze strony kościoła. Obaj zręcznie manipulują emocjami zarówno swoich zwolenników jak i nawiedzonych „obrońców krzyża”. Z upływem tygodni większość zarówno polityków jak i przedstawicieli klery dystansuje się do wydarzeń na Krakowskiem Przedmieściu, na placu boju pozostali niezawodni Tadeusz Rydzyk i Jarosław Kaczyński. Niemniej jednak już sam fakt trwania „bojów o krzyż” zasługuje na odnotowanie nie tylko jako wydarzenie socjologiczne, ale również jako wskaźnik jakości zarówno polityki jak i religijności.
Inna, mniej medialnie nagłośniona sprawa (to różni polskie media od zachodnioeuropejskich i amerykańskich), to oskarżenia księży katolickich o przestępstwa pedofilskie. Tylko pozornie nie mają one związku z tym co się dzieje od 10 kwietnia pod pałacem prezydenckim. W istocie wpisują się one w przemyślaną strategię zarówno polityków jak i hierarchów kościelnych tuszowania ciemnych stron kościoła. Groteskowym efektem tych oskarżeń jest fakt, że obracają się one przeciwko ofiarom i ich rodzinom. Prym wiodą w tym katoliccy hierarchowie pomawiając media o chęć szkodzenia kościołowi i pogoń za medialną sensacją. Być może to ten rodzaj reakcji katolickich hierarchów owocuje dyskrecją mediów i brakiem reakcji ze strony prokuratury. Istnieje jednak wiele znaków wskazujących na to, że niedługo ta osobliwa zmowa milczenia może się zakończyć.
Każde z trzech wydarzeń (do reakcji mediów w Polsce na ujawnione przypadki pedofilii księży jeszcze wrócę) wzbudziło w polskich mediach falę komentarzy dających się uporządkować wokół dwóch wykładni. Jedna, którą nazwałbym zdroworozsądkową, próbuje wpisać katastrofę samolotu prezydenckiego w ciąg niefortunnych zachowań prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Wspomina się jego uporczywe i nierozsądne próby kreowania niezależnej polityki zagranicznej, która przybierała zazwyczaj groteskowe rysy, jak choćby wsparcie udzielone prezydentowi Gruzji połączone z niefortunna wyprawą do Tbilisi w sierpniu 2008 roku, czy odkładanie podpisania aktu ratyfikacji traktatu lizbońskiego (zrobił to wreszcie 10 października 2009 roku). Powracającym motywem tych rozważań jest swoista przemiana jakiej doznał Lech Kaczyński, który przed katastrofą był niezwykle nisko ocenianym politykiem bez większych szans na reelekcję, którego szczątki zostały pochowane z honorami przysługującymi najwybitniejszym mężom stanu na Wawelu a jego tragicznie przerwana prezydentura przez wielu zaczyna być oceniana jako niezwykłe osiągnięcie polityczne. Druga, o charakterze mitycznym czy wręcz mistycznym, próbuje nadać katastrofie lotniczej, z zwłaszcza tragicznej śmierci Lecha Kaczyńskiego, znaczenie symboliczne w nawiązaniu do śmierci polskich oficerów w lesie katyńskim w 1940 roku. Głównym interpretatorem tej drugiej wykładni jest właśnie Jarosław Kaczyński, bliźniaczy brat zmarłego prezydenta. To on właśnie próbuje wykorzystać lotniczą katastrofę spod Smoleńska i przekuć je w znaczące wydarzenie nie tylko polityczne, ale wręcz historiozoficzne.
Krzyż postawiony przez pałacem prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu przez harcerzy stał się dla Jarosława Kaczyńskiego i jego zwolenników dogodnym i wręcz idealnym punktem odniesienia dla obsesyjnych teorii spiskowych. Jak wspomniałem, zawieszona na okres kampanii agresywna retoryka prezesa największej partii opozycyjnej po przegranych wyborach prezydenckich wróciła w formie zaostrzonej i ocierającej się o szaleństwo. Dla obserwatora zewnętrznego, podobnie zresztą jak i dla większości samych Polaków ta symboliczna wykładnia jest absurdalna i postrzegana jest jako desperacka próba zdobycia utraconej władzy politycznej. A jednak to właśnie ten chorobliwy sposób spojrzenia na rzeczywistość zdominował media i debatę polityczną, a głosy zdrowego rozsądku zostały skutecznie zmarginalizowane. Stało się to przede wszystkim z powodu „obrony krzyża” – jednej z najbardziej groteskowych akcji przypominających podobną z końca lat dziewięćdziesiątych na żwirowisku przylegającym do obozu koncentracyjnego w Auschwitz. Zresztą główny „obrońca” krzyży ze żwirowiska Kazimierz Świtoń, pojawił się również na Krakowskim Przedmieściu wspierając ciągle działających jeszcze „obrońców krzyża prezydenckiego”.
Oprócz wsparcia polityków krzyż na Krakowskim Przedmieściu stał się ważnym punktem odniesienia akcji propagandowej Tadeusza Rydzyka i kontrolowanego przez niego Radia Maryja. Właśnie jego głos daje się wokół krzyża najczęściej słyszeć, a interpretacja zarówno katastrofy smoleńskiej (kto za tym stoi?) i wyborów prezydenckich (czy naprawdę demokratycznych?) jest przedmiotem debaty zgromadzonych wielbicieli toruńskiego redemptorysty. Mimo pojednawczych głosów innych hierarchów, a nawet całego episkopatu wzywających do pokojowego przeniesienia krzyża do kościoła św. Anny, jak i ekspresowego wmurowania tablicy upamiętniającej ofiary katastrofy lotniczej z dnia 10 kwietnia w ścianę pałacu prezydenckiego od strony Krakowskiego Przedmieścia w dniu 12 sierpnia, „obrońcy krzyża” nie myślą się poddawać. Dla nich tablica to za mało, potrzebny jest pomnik i to możliwie najbardziej widoczny.
Dość nieoczekiwanym efektem „bojów o krzyż” było powstanie grup przeciwnych jego umieszczeniu w tym miejscu. Co ciekawe w większości miały one charakter zabawowy, prześmiewczy i kpiarski. I to właśnie one, jak się wydaje, zmobilizowały kościół do zajęcia oficjalnego stanowiska i zdecydowanego odcięcia się od wydarzeń wokół krzyża. Było to jednak za późno. Krzyż stał się obiektem nie tylko polityczno-religijnego przetargu, ale punktem odniesienia do zabawy. Brak politycznej woli zdecydowanego działania, a raczej próba wykorzystania krzyża postawionego przez harcerzy przez polityków jak też wyczekująca postawa kościoła przyczyniła się do klęski tego ostatniego. W chwili obecnej można już powiedzieć, że kościół utracił wiarygodność w oczach społeczeństwa, którą zdobył w czasach konfrontacji społeczeństwa z systemem komunistycznym. Stał się zakładnikiem swego sukcesu społecznego i religijnego. Nawet więcej. Popierając skrajne i antydemokratyczne tendencje w samym kościele doprowadził do eskalacji nastrojów społecznych, które ostatecznie obróciły się przeciw samej instytucji. Nie jest bowiem tak, że to tylko grupa nawiedzonych radykałów nie chce się podporządkować rozsądnej władzy politycznej i nie chce słuchać równie rozsądnego głosu kościoła. Tak naprawdę jest ona wyrazicielem poglądów większości biskupów kościoła katolickiego i polskiego kleru, który z entuzjazmem poparł kandydaturę Jarosława Kaczyńskiego na prezydenta Polski. W tej chwili to właśnie katolicyzm jest największym przegranym, a wydarzenia na Krakowskim Przedmieściu stanowią punkt zwrotny w postępującej coraz szybciej sekularyzacji polskiego społeczeństwa.
I na koniec słów kilka o pedofilii w kościele. Jej związek z wyrzeż opisanym zjawiskiem wydawać się może zupełnie przypadkowy. A jednak to właśnie sposób reagowania na ten rodzaj przestępstwa dokonywanego przez księży w Polsce (oczywiście nie tylko przez nich, ale akurat w tym kontekście interesuje nas ta grupa społeczna) wiele tłumaczy. Przede wszystkim może zaskakiwać, że tak mało się o tym w polskich mediach mówi. Polscy hierarchowie wskazują na nie jako na problem innych społeczeństw – amerykańskiego i krajów Europy Zachodniej przede wszystkim – a nie polski. Również media, poza skrajnie antyklerykalnymi, temat ten podejmują niechętnie i przeważnie odnoszą się do zjawisk komentowanych przez prasę zagraniczną.
By tę sprawę nieco naświetlić muszę się odwołać do osobistych doświadczeń, gdyż jak się rzekło brak w Polsce na ten temat materiałów. Otóż zostałem wychowany w typowo katolickiej rodzinie i przeszedłem typowo katolickie wychowania. Mimo, że był to czas komunizmu, to jednak w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych (to lata mojej edukacji podstawowej i średniej) kościół i księża odkrywali ważną rolę w wychowaniu dzieci i młodzieży. Być może to przypadek (nie znam pogłębionych badań na ten temat), ale akurat w moim miasteczku ksiądz katecheta i później proboszcz znany był z zachowań pedofilskich. Byłem tego świadkiem i ofiarą. Nie potrafiłem o tym rozmawiać ani z rodzicami, ani z rówieśnikami. Podobnie było w mieście nieco większym gdzie chodziłem do szkoły średniej. Obaj księża już nie żyją. Jeden popełnił wiele lat później samobójstwo pod wpływem artykułów jakie się na jego temat ukazały. Drugi w ostatnich latach został odsunięty od pracy z dziećmi pod wpływem protestu matek. Trudno szacować szkody wyrządzone przez tych dwóch księży. Mogę mówić za siebie. Jednym z powodów dlaczego przez wiele lat byłem księdzem katolickim (nie wiem na ile świadomym) było zapewne przekonanie, że można być kimś takim w sposób odmienny niż ci, którzy przed laty stanęli na mojej drodze. Piszę o tym tylko dlatego by wskazać na ogrom społecznego i religijnego tabu jaki otacza kościół katolicki w Polsce. Jak długo nie uda nam się jako społeczeństwu podjąć głębokiej dyskusji na tematy kościoła i jego prawdziwej roli w społeczeństwie tak długo będą pojawiały się w nieoczekiwanych miejscach krzyże, tak długo oczywiste zjawiska będą obrastały mitycznymi wykładniami, a hochsztaplerzy będą mieli wpływ zarówno na kościół jak i na politykę.
Osobiście jestem przekonany, że zarówno polityka jak i instytucjonalne formy religii stracą wpływ na życie prywatne Polaków, co w moim przekonaniu jest dobrą wiadomością dla Europy, której Polska staje się integralną częścią, gdyż czas Kaczyńskich i Rydzyków definitywnie się kończy. Ostatnie dni sierpnia potwierdzają mój optymizm. Bo oto anemiczne oświadczenie Episkopatu Polski spotkało się z reprymendą rzecznika rządu: "nie doczekaliśmy się ze strony Kościoła, aby zajął w sprawie krzyża odpowiedzialną postawę". Metropolita gdański abp Głódź, wie jednak lepiej niż jego koledzy w biskupstwie i przypomniał pielgrzymom na Jasnej Górze, że: „do dziś nie padło słowo » przepraszam «wobec tragicznie zmarłego prezydenta, z którego szydzono i kpiono” (za: GW z tekstu Katarzyny Wiśniewskiej, „Jasna Góra urodziła mysz” 27 08 2010). Oraz, że krzyż stoi na ulicy, gdzie podczas wojny „krzyż sprzed bazyliki Świętego Krzyża i krzyż króla Zygmunta III Wazy z kolumny na placu Zamkowym doznały upokorzenia z rąk najeźdźcy ”. Warto przypomnieć, że to właśnie ten hierarcha od lat jest głównym obrońcą dyrektora Radia Maryja. Trudno się więc dziwić, że jego wezwania brzmią dziwnie podobnie do tych rozlegających się z toruńskiej rozgłośni.
Stanisław Obirek
źródło powyższego tekstu http://alfaomega.webnode.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz